
Na szlaku babiego lata: Hala Boracza
Zapach świeżej żywicy i ciemnego igliwia. Fioletowe języki od jagód, tropienie małych jaszczurek i muzyka dzikich pszczół. Słoneczne plamy pomiędzy drzewami pełne cieni-zgadywanek. Tak się zaczyna beskidzka przygoda. Babie lato nęci.
Ruszyliśmy na szlak. My w górskim obuwiu, Ala z braku takowego w swoich zimowych traperkach. Trochę na wyrost. W zanadrzu trójkołówka rowerek albo ramiona taty. Wolno przesuwające się krajobrazy to nagroda za trudy przy pracowniczym biurku. Dochodzą do tego jeszcze okrzyki radości ze strony córci. Bo oto kura, krówka lub zabłąkany Burek. W schronisku będzie nagroda: domowe pierogi z kleksem swojskiej śmietany. Warto! Robią je naprawdę pyszne.
Gdy maszerowaliśmy w górę Alusia miała dwa latka i miesiąc. Jeszcze za mało, by pokonać całą trasę na własnych nóżkach. Już na tyle jednak dużo, by nie męczyć jej w nosidełku. Bo nie uwierzę, patrząc na kilkumiesięczne maluszki na szczytach, że to dla nich frajda. Choć kiedy nie miałam jeszcze dziecka, wydawało mi się to straaasznie romantyczne.
Wybierając się na Halę Boraczą w Beskidzie Żywieckim, możecie ruszyć z Żabnicy tradycyjnym szlakiem albo asfaltówką. I to jest świetna sprawa, choć na asfalt obrażą się wszyscy rasowi traperzy. Jeśli ma się malucha albo bliskiego na wózku inwalidzkim nie ma lepszej, a czasem i jedynej opcji. My wybraliśmy więc wstążeczkę asfaltu, żeby awaryjnie wspomagać się rowerkiem- pchaczem. Jeśli ktoś jest na etapie wózka, też spokojnie da radę. Nasza Ala zamiennie dreptała samodzielnie lub delektowała się widokami z pozycji rowerowego siodełka. No dobra, nie widokiem, a pączkiem.
Schronisko jest po remoncie. W środku nadal PRL do kwadratu. Na polanie widokowy raj do sześcianu. A więc równowaga. Jedzenie pyszne. Brakuje jedynie porządnego ekspresu do kawy, by zadowolić prawdziwego miejskiego burżuja.
Większość zamawia frytki. A to profanacja schroniskowej stołówki. Robią tu pyszne pierogi. Z jagodami, grzybami albo ruskie. W zależności od sezonu, czym ziemia karmi. Jeśli pogoda pozwala najprzyjemniej pałaszować je na zewnątrz i patrzeć na dzieciaki, które w ogóle nie są zajęte tym, co na talerzu. Właśnie trwają rozgrywki w turlaniu się z górki.
Do dzisiaj nie wiem skąd nazwa Hala Boracza. W okolicy mieszka trochę osób o nazwisku Borak. Może ta hala była kiedyś w ich posiadaniu? Bo teraz we władanie bierze ją jesień.
Recommended
-
Kropla różuGrudzień 19th, 2014
-
Manicure przedszkolakaGrudzień 11th, 2014
-
TygrysekGrudzień 4th, 2014
-
Listopadowy spacerListopad 20th, 2014
-
Kreatywna zabawa z dzieckiemListopad 3rd, 2014
Explosive Mixture 6 października 2014 at 21:02
wszędzie gdzie jestem próbuję ruskich
Uwielbiam je z kwaśną śmietaną <3
Widoki piękne, ale jednak ja preferuję góry, kiedy są oprószone śniegiem:)) kiedy jest ciepło zdecydowanie wolę spędzać urlop na plaży
sezonada 6 października 2014 at 23:22
Coś o tych górach przyprószonych śniegiem wiem, bo pamiętam Cię w towarzystwie deski snowboardowej :-).
Explosive Mixture 7 października 2014 at 21:30
No tak moja kochana deska – już się nie mogę doczekać zimy
Jeździsz tez, czy tylko maszerujesz po górach ?:)
sezonada 8 października 2014 at 17:56
Jeżdżę ale na nartach (carvingi). Bezkijowo, więc coś nas łączy :-).
Świnka 8 października 2014 at 17:10
Góry jesienią są najpiękniejsze moim zdaniem! Jest taaaaak kolorowo!